Geoblog.pl    pkozlowski    Podróże    THE GAP    Polonia ? Que ?
Zwiń mapę
2009
22
kwi

Polonia ? Que ?

 
Argentyna
Argentyna, La Quiaca
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 16283 km
 
Do La Quiaca dotarliśmy zgodnie z planem - nieco mniej "zgodnie z planem" w autobusie zostały moje okulary. Cóż, po opłakaniu straty ruszyliśmy bezpośrednio do Konsulatu Boliwii w celu wyrobienia wizy dla Alexa (Amerykanie nie są ulubioną nacją w Ameryce Południowej). Dwie godziny później i z portfelem lżejszym o ponad 200 USD (w przypadku Alexa) ruszyliśmy w kierunku granicy argentyńsko-boliwijskiej. Przekroczenie jej odbyło się bez większych problemów i poszło całkiem sprawnie. Przy okazji po raz pierwszy poczułem, że naprawdę podróżuję. Podczas odprawy padło klasyczne pytanie o kraj pochodzenia. Celniczka słysząc "Polonia" w odpowiedzi, nie kryła zdziwienia i nie była pewna czy taki kraj w ogóle istnieje. Paszport jednak potwierdził moją wersję (czyt. Polska istnieje ;-)) - zaciekawiona poprosiła jeszcze żebym wymienił jakieś miasta w tym "nowo poznanym kraju". Baaaaardzo mnie ucieszyła taka ignorancja - innymi słowy granicę pomiędzy Argentyną i Boliwią w La Quiaca/Villazon nie przekracza zbyt wielu Polaków (nie odważę się napisać, że wcale) - innymi słowy z turysty zmieniłem się w podróżnika (chociaż na chwilę :-)).

Po podstemplowaniu paszportu po obu stronach granicy ruszyliśmy w kierunku Villazon - pierwsze "miasto" jakie przyjdzie nam odwiedzić w Boliwii. To co rzuciło się od razu w oczy to worki pełne liści koki przy każdym straganie wzdłuż głównej ulicy (jak najbardziej legalnie - zgodnie ze sloganem obecnego prezydenta kraju, Evo Moralesa - "coca si, cocaina no"). Do tego prawdziwie rdzenna ludność - 60 procent mieszkańców Boliwii to potomkowie Indian itp. Innymi słowy, czuć prawdziwą Amerykę Południową - koniec z brazylijsko-argentyńskim blichtrem.

Villazon oprócz tego, że leży przy granicy nie ma nic do zaoferowania - tak jak La Quiaca był to jedynie przymusowy przystanek w drodze do centralnej Boliwii. Po raz kolejny dopisało nam szczęście i odjeżdżający jedynie dwa razy w tygodniu (środa i sobota) pociąg do Tupizy wyruszał za kilka godzin. Zakupiliśmy bilety na stacji i resztę czasu przesiedzieliśmy nad obiadem w pobliskiej knajpie (pokręciłem się w międzyczasie jeszcze na rynku w poszukiwaniu nowych okularów).

Podróż pociągiem była warta każdego z 22 wydanych boliwianów (ok. 11 PLN). Super widoki (oprócz niesamowitych krajobrazów także takie widoki jak rozwalony autobus kilkadziesiąt metrów poniżej jednego z wielu górskich zakrętów). Po trzech godzinach podróży wysiedliśmy na stacji w Tupizie - malowniczym miasteczko pośrodku gór. Pierwsze kroki skierowaliśmy do Tupiza Tours, z którą planujemy wybrać się na 4 dniową wyprawę do Salar de Uyuni. Okazało się, że rezerwację jak najbardziej mamy (załatwiałem to w czasie podróży mejlowo), ale na dzień później niż planowaliśmy. Pojawiła się jednak opcja zrobienia tego jutro - problem w tym, że nieco drożej, bo grupa mniejsza. Po krótkiej naradzie zdecydowaliśmy się poczekać jeden dzień na większą ilość chętnych, a za zaoszczędzone pieniądze zrobić tzw. "triathlon", czyli wyprawę w okolicę Tupizy jeepem, konno i na koniec zjazd rowerami górskimi.

Wolny wieczór (po znalezieniu hostelu - a właściwie hotelu w cenie hostelu :-)) spędziliśmy buszując po okolicznych straganach w poszukiwaniu ciepłych ciuchów (i okularów :-)) - temperatura na pustyni w nocy spada często poniżej zera.

Dzień zakończyliśmy mało spektakularnie, ale za to bardzo miło: prysznic i dłuższy sen - obie rzeczy pierwszy raz od trzech dni :-)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (12)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
pkozlowski
Piotr Kozłowski
zwiedził 5.5% świata (11 państw)
Zasoby: 62 wpisy62 23 komentarze23 1623 zdjęcia1623 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
04.02.2009 - 11.06.2009