Tydzień temu bawiłem się z najbliższymi znajomymi w klubie w Warszawie, tego samego dnia przekonałem się, że Italia nie zawsze jest słoneczna, ale Mediolan to i tak piękne miejsce. Następne dni upłynęły na zwiedzaniu wąskich uliczek Madrytu i przechadzaniu się korytarzami Prado. Połowę tygodnia zwieńczyło wielogodzinne oczekiwanie na lotnisku Barajas i poznanie wielu wersji językowych słowa "k*rwa" w połączeniu z "Air Europa". Wszystko po to by po zmianie samolotu (i klimatu ;-)) w Salvador da Bahia móc zamoczyć wieczorem nogi w Atlantyku na Copacabanie w Rio de Janeiro. Koniec tygodnia to już poszukiwania mieszkania w São Paulo i dziesiątki telefonów i mejli by jakoś osiedlić się w tym największym mieście na półkuli południowej.
To był ciekawy tydzień, tydzień dzięki, któremu poznałem różnicę pomiędzy przeżyciem 52 tygodni w ciągu roku, a przeżyciem 52 razy tego samego tygodnia. Ja wybrałem opcję nr 1, a do "kompletu" pozostało mi jeszcze 51 tygodni :-)