No i po Carnavale. W sumie "po" to już od ponad tygodnia, ale jako, że w Brazylii nic nie może być proste tak też "po karnawałowe ogarnianie" zajęło mi nieco dłużej niż myślałem (o czym napiszę później) i blog musiał cierpliwie czekać w kolejce rzeczy do zrobienia ;-)
Przed Rio, w Rio i po Rio zrobiłem ponad 450 zdjęć i kilka filmików (plus to co zostało na aparatach znajomych) z samego Karnawału - chyba będę musiał zrobić jakiś pokaz "slajdów" po powrocie ;-)
Jak można się domyśleć nie tylko my wpadliśmy na pomysł pojechania na karnawał z São Paulo do Rio de Janeiro. Tietê, główny dworzec autobusowy w SP, mimo późnej pory (okolice północy w piątek) przeżywał prawdziwe oblężenie - czego się spodziewaliśmy po sporych problemach z kupnem biletów na podróż. Osiem godzin później podobny obrazek zobaczyliśmy na dworcu w Rio de Janeiro.
Apartament przy Copacabanie także był bardziej zatłoczony niż myśleliśmy - doszło nam kilku gości naprawdę sporych rozmiarów ;-) Liczba dodatkowych współlokatorów jest bliżej nieznana, ale można mówić o co najmniej dwóch. Jednego z automatu zabiłem i chwilę potem pojawił się drugi - jeszcze większy (tak, tak teraz już wiem, że jak się zabije karalucha to zapach zwabia resztę ;-)). Brazylijski klimat służy nie tylko ludziom, ale i reszcie żyjątek - stąd karalucha można spokojnie pomylić z psem ;-) Do tego są bardziej wypasione niż w Europie bo latają, stąd w próbę schwytania osobnika nr 2 zaangażowali się wszyscy lokatorzy.
Po tym mało ciekawym wstępie przejdźmy do meritum: Rio de Janeiro (sam Carnaval zostawiam na deser ;-)). Jak tylko dotarłem do apartamentu rzuciłem bagaże, złapałem aparat i 5 minut później byłem na Copacabanie.
Nie ma co się rozpisywać plaża jest super. Jest znacznie czystsza niż się spodziewałem, a widoki powalają - dookoła góry, wyspy, na horyzoncie widać tankowce (sic!), nieco bliżej jachty, statki wycieczkowe i motorówki. Nad samą plażą co 5 sekund przelatuje albo helikopter, albo samolot z reklamowym bannerem. Baczne oko na to co dzieje się na plaży mają mieszkańcy okolicznych Faveli (brazylijskie slumsy) - to właśnie oni mają najlepsze widoki w tym dziwnym mieście, a o swojej obecności przypominają niemal wszędzie (w Rio Favele położone są na wzgórzach, a lepsze dzielnice tłoczą się w dolinach). W samym Rio znajduje się około 700-800 różnych Faveli, w których mieszka plus-minus milion ludzi, ale do tego jeszcze wrócę ;-)
Wczesna godzina (około południa - większość jeszcze trzeźwiała w łóżkach) sprawiła, że na plaży nie było tłumów. Jednak pogoda podczas naszego pobytu była rewelacyjna, do tego szczyt sezonu, więc i plaże z reguły były zatłoczone.
Żeby dzień nie był zmarnowany to po załatwieniu sobie porządnych oparzeń skóry (filtr 30tka to zdecydowanie za mało na Rio) postanowiliśmy przyjrzeć się miastu nieco z góry: Pão de Açúcar jak to mówią Brazylijczycy, Głowa Cukru jak to mówią turyści z Polski, czy też Moonraker - bo właśnie z tym filmem większość fanów Jamesa Bonda kojarzy to miejsce ;-)
Cała podróż ma dwa etapy - najpierw wjeżdżamy na Cara de Cão, gdzie można załapać się na wycieczkę helikopterem dookoła Rio (oczywiście za odpowiednio wysoką cenę), drugim etapem jest już majestatyczne Pão de Açúcar.
Wagoniki były super, trochę adrenalinki i rewelacyjne widoki - zdjęć nastrzelałem pierdykaliadę i naprawdę ciężko było wybrać jedno, czy dwa najładniejsze. To właśnie na szczycie Głowy Cukru zrozumiałem czemu Rio określa się jako Cidade Maravilhosa (Cudowne Miasto).
Na szczycie udało nam się spotkać w barze z turystyczną częścią naszych szwedzkich współlokatorów ("nieturystyczną" część stanowiły dwie studiujące koleżanki z FGV).
Po tym jak zrobiliśmy z siebie totalnych gringo na cukrzanym szczycie robiąc gangsta pozy do zdjęć, zwiedzania Rio ciąg dalszy. Punkt kolejny: Jardim Botânic, czyli Ogrody Botaniczne.
Po godzinie łażenia po ogrodach zorientowaliśmy się, że tego dnia w sumie jeszcze nic nie jedliśmy (było około 17:00), ale nie było tego po nas widać...prawie...
W trakcie przemierzania Rio de Janeiro ciągle przypominały o sobie dwie rzeczy: pierwsza to Favela, które są WSZĘDZIE - nawet w samym środku Ogrodów Botanicznych odkryliśmy "mini-favelę" odgrodzoną murem. Druga sprawa to Corcovado i czuwający nad miastem Cristo Redentor - widać go niemal z każdego miejsca w Rio.
Nie mogliśmy pozostać bierni na takie zaproszenie i wychodząc z ogrodów złapaliśmy taxe na Corcovado. Nie będę się rozpisywał, powiem tylko tyle, że Corcovado to miejsce z najlepszym widokiem na zdecydowania najpiękniej położone miasto na świecie, a po zachodzie słońca zrobiło się jeszcze bardziej klimatycznie. Trudno opisać jak wspaniałe widoki rozpościerają się z Corcovado, jeszcze trudniej zrobić zdjęcie, które by to oddawało - z filmem jest nieco łatwiej ;-)
Rio de Janeiro z nieco innej perspektywyPodobno w São Paulo jest największy ruch helikopterowy na świecie - bullshit ! Nad Corcovado helikoptery pojawiały się w odstępach 1-2 minutowych, robiąc przy tym odpowiednio spory hałas.
Jak już wspomniałem drugą rzeczą po Corcovado, którą widać z każdego miejsca w Rio są wszechobecne Favele. Zdecydowaliśmy więc, że i tam musimy się pojawić by dowiedzieć się więcej o brazylijskich slumsach. Dzień po Sambodromie (o czym nieco później) i jednej godzinie snu wybraliśmy się z samego rana (czyt. 9:00 ;-)) do Rocinha, największej Faveli w Rio i całej Brazylii - około 150 tys. mieszkańców. Według różnych wskaźników warunki życia w Favelach porównywalne są takimi miejscami jak Gabon, Sri Lanka czy Algieria i cóż, widać to niemal na każdym kroku. W większości przypadków prąd ciągnięty jest nielegalnie co sprawia, że w węższych uliczkach (a te dominują) niemal nie widać nieba przez stertę zwisających kabli.
Słowem wyjaśnienia - nie pojechałem tam na "dziko". Wziąłem udział w tak zwanej Favela Tour - wyprawie zorganizowanej przez firmę wspierającą rozwój szkół i NGOsów w Favelach w Rio. Część dochodu idzie bezpośrednio na to, a przewodnicy jako, że są znani wśród mieszkańców "gwarantują" bezpieczeństwo - w samych Favelach nie ma niemal kradzieży, mieszkają tam po prostu bardzo biedni ludzie, ale to, że kontrolowane są przez handlarzy narkotyków łażących z długą bronią po ulicach (zdarzyło nam się minąć kolesia z przewieszonym chyba M16) nie zachęca do indywidualnych wypraw. Dodatkowo sporo dowiedziałem się o historii, warunkach życia, tym co obecnie dzieje się w Favelach i jakie środki są podejmowane by poprawić los żyjących tam ludzi. Na koniec pojechaliśmy z Rocinhy do Faveli obok, którą można określić jako wzór dla innych - skutecznie przemieniona, zreorganizowana, i, co chyba najważniejsze, odbita z rąk handlarzy. Turyści z całego świata byli tam mile witani - nawet z Polski ;-)
Wąskie uliczki Faveli przypominały mi trochę obrazki z małych miasteczek południowych Włoch - oczywiście nadal jest ogromna przepaść, ale na każdym kroku widać równie ogromny "potencjał" drzemiący w tym miejscu (jak z resztą i w całej Brazylii). To czego reszta Cariocas może zazdrościć mieszkańcom Faveli to widoki. Dzielnice biedy rozłożone po wzgórzach wokół Rio oferują naprawdę piękne krajobrazy. Z dachu jednego z domów w Rocinha widać było São Conrado - jedną z najbogatszych dzielnic Rio oraz górującą nad nią, skrytą w chmurach, górę Pedra Bonita. Stała się ona punktem startowym kolejnej przygody...
Corcovado - czyli czemu Rio de Janeiro to Cidade MaravilhosaNa koniec zwiedzania Rio postanowiłem przyjrzeć się nieco samej architekturze miasta. Przechadzając się po Ipanemie natknąłem się nawet na wszędobylskie w Europie "krowy miejskie" ;-) Na koniec uznałem, że dobrym pomysłem będzie zobaczyć centrum biznesowe miasta (tak, tak - mają takie coś w Rio ;-)) z biurowcami, kamienicami, muzeami itp.
Zwiedzanie okazało się jednak znacznie trudniejsze niż myślałem. Centrum było niemal puste, a przy głównych ulicach zrobienie "normalnej" foty było niemal niemożliwe, zgadnijcie czemu...
Karnawał było czuć nawet tutaj - biznesowe arterie miasta były pozabijane dechami (dosłownie), a ulice wypełniały karnawałowe pochody. Całe miasto się bawiło - nie mogłem się wyłamywać, pozostało mi się przyłączyć: szczegóły w kolejnym poście ;-)